RSS

Archiwa tagu: ciekawostki

Jak najłatwiej zarobić sporą kasę na e-fajkach? Zdradzam za darmo sposób!

Z okazji rozpoczęcia nowego, 2017 roku, podzielę się z Wami sposobem zarabiania na EIN. Prostym, bezpiecznym, a przede wszystkim – całkowicie legalnym. Nie trzeba praktycznie żadnych inwestycji. Nie musicie inwestować w import towaru z Chin, nie musicie mieszać składników do liquidów. Niepotrzebne są żadne sklepy, magazyny ani też personel. I można bez problemu kilka setek złotych dziennie zarobić. Powiecie zapewne, że to niemożliwe. A jednak!
Sekretne hasło brzmi – „Moduł V – pkt 6”.
A teraz może wyjaśnię w czym rzecz. Trafiłem kilka dni temu na stronę Centrum Profilaktyki Społecznej (CPS). Działa ono pod światłym kierownictwem pana dr. hab. Mariusza Jędrzejko, profesora, imaginujcie sobie, nadzwyczajnego. Część z Czytelników już się spotkała z tym nazwiskiem. Dla tych, którym nic ono nie mówi, krótka charakterystyka: pan pułkownik Jędrzejko był w dawnych czasach m.in. oficerem politycznym Ludowego Wojska Polskiego. Starsi zapewne wiedzą, co to było za stanowisko. A potem pan MJ poczuł w sobie powołanie naukowe i zaczął karierę pedagogiczną w tej dziedzinie. Jak można wyczytać na stronie CPS, jest promotorem ponad 210 prac magisterskich i licencjackich (na kilku uczelniach). Daje to mniej więcej 20 prac prowadzonych rocznie – podziwiam szczerze. U mnie na wydziale profesor prowadził rocznie max. 4 magistrantów.
No i docieramy nareszcie do sedna sprawy – jak prosto zarobić na e-fajkach. Jak można zobaczyć tutaj, CPS oferuje szkołom specjalistyczne warsztaty pod nazwą „E-papierosy i nowe „wzmacniacze” – pułapki nowych uzależnień”. Jak możemy wyczytać, w ramach szkolenia autorzy „obalają mity o „bezpiecznych” e-papierosach i „cudownych” właściwościach środków pobudzających i wzmacniających. Pokazują ich rujnujący wpływ na układ krążenia, oddechowy i inne układy człowieka.”
Jak więc widzicie (a zapewne nie jesteście tego świadomi), e-fajki rujnują układy. Jeśli chcielibyście się dowiedzieć więcej, możecie zamówić szkolenie. Taniocha – 2h lekcyjne to 900 zł (czyli stawka 600 zł/h zegarową). Godzina wtłaczania mądrości CPS w głowy rodziców kosztuje zaledwie 800 zł. Jeśli się człowiek dobrze zakręci, to jednego dnia załatwi szkolenie dla uczniów i dla rodziców, zgarniając 1700 zł. Zajmie mu to z dojazdem 3 godziny. Trzy takie szkolenia w tygodniu to 5 tysięcy. Fakt, trzeba parę godzin poświęcić na przygotowanie prezentacji, ale potem można ją wyświetlać w kółko aż do wyrzygania chwili, gdy w okolicy zabraknie szkół. Spokojnie, szkół ci u nas dostatek…
I absolutnie nie przejmujcie się niedostatkami wiedzy – jak widać z opisu szkolenia, a także wielu wcześniejszych medialnych wypowiedzi pana pułkownika profesora nadzwyczajnego, wcale nie trzeba mieć rzetelnej wiedzy. Bo przecież tu absolutnie nie chodzi o prawdę i wiedzę. Tu rządzi hasło uniwersalne: kasa, misiu… kasa!

Ceterum censeo Directiva Tobaccorum delendam esse!
(A poza tym uważam, że Dyrektywa Tytoniowa winna być zniszczona!)

 

 

 
8 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 2 stycznia 2017 w ogólne

 

Tagi: ,

Bardzo ciekawy dokument o e-papierosach wyprodukowany przez BBC Horizon

Ten godzinny film był już zapowiadany jakiś czas temu. Opowiada ogólnie o chmurzeniu, sprawach związanych ze zdrowiem, jak też pokazuje eksperyment, w którym badaniom poddano grupy ochotników. Jedna z nich rzucała palenie bez wspomagania, druga z użyciem plastrów nikotynowych, a trzecia – chmurząc. Co ciekawe – narrator filmu, Michael Mosley, który nigdy nie zapalił papierosa, poddaje się też eksperymentowi jako tzw. zdrowy ochotnik i przez cztery tygodnie chmurzy, używając liquidów nikotynowych. Co z tego wynikło? Sami zobaczcie.
W filmie są rozmowy z wieloma badaczami zajmującymi się tymi sprawami naukowo – w tym z „naszym” Maciejem Goniewiczem, który aktualnie pracuje w USA, w Roswell Park Cancer Institute.
Film jest bardzo wyważony – nie gloryfikuje e-fajek, pokazuje różne punkty widzenia. Ciekawe czy nasi spece od legislacji go obejrzą. Osobiście bardzo namawiam. Film jest oczywiście w języku angielskim. Może jakiś pasjonat chmurzenia poświęci kilka dni i przygotuje polskie napisy… ot, tak sobie marzę.

 

Ceterum censeo Directiva Tobaccorum delendam esse!
(A poza tym uważam, że Dyrektywa Tytoniowa winna być zniszczona!)

 
11 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 23 Maj 2016 w ogólne

 

Tagi: , , ,

Zagadka Starego Chemika

Czytam sobie powoli uzasadnienie do projektowanej ustawy, o której pisałem wczoraj. No i natrafiłem w nim na takie zdanie:

Zgodnie z proponowaną definicją przez palenie papierosów elektronicznych rozumie się spożycie pary zawierającej nikotynę za pomocą ustnika lub wszelkie elementy tego wyrobu, w tym kartridża, zbiornika i urządzenia bez kartridża lub zbiornika.

Czy ktoś z Was byłby w stanie przełożyć to zdanie na język polski? Uczyłem się kilka lat tego języka, ale za chińskiego boga nie rozumiem, o co w tym zdaniu chodzi.

W samym projekcie mamy coś takiego:
17) palenie papierosów elektronicznych – spożycie pary zawierającej nikotynę za pomocą papierosa elektronicznego;

Ceterum censeo Directiva Tobaccorum delendam esse!
(A poza tym uważam, że Dyrektywa Tytoniowa winna być zniszczona!)

 
38 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 20 kwietnia 2016 w ogólne

 

Tagi: ,

O Handlarzach Śmiercią i pewnym medalu

Zacznę może od osobistego wspomnienia. W dawnych czasach chodziło się czasami do sklepów Pewex – aby mieć namiastkę mitycznego Zachodu i pooddychać wielkim światem. Dość często na ścianach Peweksu można było zobaczyć typowo amerykańskie reklamy papierosów – zwykle były to Marlboro, z postacią kowboja w charakterystycznym kapeluszu (Marlboro Country), ale potem pojawiły się także plakaty reklamujące papierosy Winston. W tych drugich też był przedstawiany typowy twardziel z papierosem – zwykle w górach, przy śmigłowcu czy w jakichś innych ekstremalnych sytuacjach – zawsze z nieodłącznym ćmikiem.
Twarzą Winstona był David Goerlitz, typowy macho. Dość szybko właściciele RJ Reynolds pożałowali tego wyboru. David, sam palący 2-3 paczki dziennie i zarabiający na reklamie wielką kasę, poszedł po rozum do głowy. Jak sam wspomina, na jednym ze spotkań z zarządem RJR rzucił pytanie: wy nie palicie? Odpowiedź była bardzo konkretna – nie palimy tego g***, my tylko je sprzedajemy. No i to wystarczyło. David, nie bez trudu, rzucił palenie w 1988 roku i stał się szybko ikoną ruch antytytoniowego. Oczywiście odwrócił się od Big Tobacco. Został nawet w 1990 roku doceniony przez WHO – dostał od tej organizacji bardzo ważne odznaczenie – Medal Honoru.
Jeśli ktoś chciałby poczytać o tej całej historii, niech zajrzy tutaj.
A moment wręczania medalu uwidoczniono na tym zdjęciu (David zezwolił na jego publikację w sieci).
medal of honor
No dobra, ktoś pewnie spyta dlaczego wspominam to wszystko. Ano, David z dużą radością powitał e-fajki. Przyjrzał się też działaniom ruchów antytytoniowych i temu, jak one walczą ze zdwojoną siłą z chmurzeniem, a już znacznie mniej z paleniem analogów. No i wczoraj w grupie Vapers Network na FB przeczytałem, że David Goerlitz odesłał szefowej WHO, pani Margaret Chan swój Medal Honoru z dość dosadną radą, aby wsadziła go sobie tam, gdzie słońce nie dochodzi (I just sent it back to the WHO’s Director General and advised her to put it where the sun does not shine.) Dodał, że są to straszni ludzie, nowi Handlarze Śmiercią (These are just horrible, horrible people and are the new Merchants of Death).
Wątpię, aby ten news pojawił się na stronie WHO. W oficjalnych mediach też pewnie go nie znajdziemy, dlatego uważam, że warto go rozpowszechniać naszymi kanałami. No i jak do tej pory nie wiemy, czy pani Chan zdecyduje się na publikację zdjęć z upychania medalu w miejscu wspomnianym chwilę wcześniej.
David – chapeau bas!

Ceterum censeo Directiva Tobaccorum delendam esse!
(A poza tym uważam, że Dyrektywa Tytoniowa winna być zniszczona!)

 
5 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 16 października 2015 w ogólne

 

Tagi: , , ,

HOT NEWS! Niezwykły gość na czerwcowym Globalnym Forum Nikotynowym

Jak zapewne pamiętacie, już na początku czerwca w Warszawie odbędzie się Drugie Globalne Forum Nikotynowe. Mamy już potwierdzenie uczestnictwa od wielu istotnych postaci ze świata badaczy kwestii nikotynowych, ale dziś możemy też potwierdzić, że będzie także gość specjalny. Co tu dużo pisać, wystarczy sześć liter – Hon Lik!
Tak, twórca tego, co spowodowało rewolucję będzie w Warszawie – wygłosi tutaj wykład, zgodził się też objąć honorowy patronat nad tą konferencją. Myślę, że warto wziąć udział w GFN’15, żeby spotkać legendę świata e-papierosów. Pertraktacje trwały kilka miesięcy, ponieważ pan Hon Lik jest teraz bardzo zajętym biznesmenem, ale jednak udało się! Wiedziałem o tym od pewnego czasu, ale byłem zobowiązany do tajemnicy. Dosłownie kilka minut temu główni organizatorzy ogłosili tę wiadomość, dlatego i ja mogę ją ujawnić.
Dla tych, którzy może jeszcze o tym nie wiedzą – Hon Lik, urodzony w 1951 roku chiński farmaceuta, w 2003 opatentował w swoim kraju prototyp urządzenia, które dało początek rewolucji waperskiej na świecie. Widział swojego ojca umierającego na raka płuc, sam też sporo palił. I stąd wziął się pomysł na alternatywny sposób dostarczania nikotyny do organizmu. Jest współzałożycielem firmy Dragonite International Ltd, zajmującej się między innymi, rzecz jasna, e-papierosami.
Myślę, że będzie to naprawdę ciekawe spotkanie. Przypominam, że można nadal zgłaszać propozycje referatów, posterów czy też biernego udziału w konferencji. Zapraszam także w imieniu organizatorów przedstawicieli mediów – być może to jedyna okazja, aby spotkać nie tylko Hon Lika, ale wielu innych ciekawych ludzi zajmujących się tą tematyką. Kolejne Forum będzie już poza Polską.

6

 
7 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 29 stycznia 2015 w ogólne

 

Tagi: , , ,

Kilka zdań o rekreacyjnej nikotynie – piórem… tzn. klawiaturą laika językowego

W poprzednim wpisie użyłem sformułowania „rekreacyjna nikotyna”. Myślę, że warto napisać kilka słów na ten temat, ponieważ takie określenie może budzić emocje a nawet sprzeciw. No bo jak to… rekreacyjna trucizna? Nie może być!
A jednak… istnieje oficjalne pojęcie „recreational drug use„, które na własny użytek przełożyłem jako „rekreacyjne używanie substancji psychoaktywnych” (ponieważ trudno oddać w prosty sposób sens słowa drug). Co ważne – odnosi się ono do używania substancji legalnych jak też nielegalnych. Tych pierwszych jest w zasadzie kilka – z najczęściej stosowanych są to alkohol, kofeina i wspomniana wcześniej nikotyna. Do niedawna ta ostatnia była kojarzona tylko z tytoniem, głównie palonym. Za sprawą e-papierosów to się zmieniło.
Pojęcie nikotyny rekreacyjnej jest znane także w literaturze medycznej.
Niejasności co do tego pojęcia mogą wynikać między innymi z tego, iż w potocznym języku rekreacja kojarzy się z ruchem, sportem itp. Słownik języka polskiego definiuje ją jako „aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu”. Tymczasem samo słowo pochodzi od łacińskiego recreo oznaczającego „odnowić, ożywić” i właśnie to szerokie znaczenie legło u podstaw określenia „rekreacyjne używanie”. Jak widać, niekoniecznie wiąże się to bezpośrednio ze zdrowiem, ponieważ trudno za zdrowe uznać wstrzykiwanie sobie heroiny.
Tak czy inaczej – uważam, że sformułowanie „rekreacyjna nikotyna” ma pełne prawo istnieć. No bo skoro słyszymy w reklamie (wiadomo czego), że jest tam „nikotyna terapeutyczna”, to dlaczego nasza nie ma być rekreacyjna. To oczywiście ten sam alkaloid, ale istotny jest tutaj cel jego użycia. Moim skromnym zdaniem jest to jeden ze sposobów zdjęcia odium z naszej poczciwej trucizny. 😉
Aha – jeśli jakiś specjalista-językoznawca zechce się na ten temat wypowiedzieć, będę szczęśliwy. Ja dość słabo się na tym znam, jestem kompletnym amatorem.

 
9 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 23 listopada 2014 w ogólne

 

Tagi: ,

Historyczny sukces w kosmosie!

Dziś nie będzie o e-fajkach, będzie natomiast o triumfie człowieka i nauki.
Wczoraj po południu naszego czasu lądownik misji Rosetta wysłał wiadomość o tym, że bezpiecznie wylądował na małej komecie. Prawdopodobnie w chwili, gdy piszę ten tekst, rozpoczęły się już badania zaplanowane na najbliższe dni. Po szczegóły odsyłam na stosowne strony internetowe, przede wszystkim na macierzysty portal Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA.
Media epatują nas teraz milionami i miliardami kilometrów przebytymi przez Rosettę. A ja jako popularyzator nauki chciałbym opisać tę podróż w sposób nieco bardziej obrazowy. W tym celu pomniejszę wszystko o 6 rzędów wielkości, czyli milion razy.
W tej skali 1 milimetr odpowiada w rzeczywistości jednemu kilometrowi.
Jak wygląda teraz to zadanie? Ano, jesteśmy sobie w Poznaniu i spostrzegliśmy w kosmosie obiekt o rozmiarach 3*4 mm. To mniej niż kratka w szkolnym zeszycie. Umiemy policzyć trasę obiektu zwanego 67/P i postanowiliśmy, że warto na nim osadzić lądownik badawczy. Wyszło nam, że najlepiej, aby to wydarzenie miało miejsce w okolicach Krakowa. Budujemy więc sondę. No i tu trudno znaleźć obiekt widoczny gołym okiem, który będzie odpowiadał rozmiarom budowanej sondy. Może tak: weźmy najcieńszą folię aluminiową albo woreczek śniadaniowy z plastiku (grubość 8 mikrometrów), podzielmy go na 8 plastrów i z jednego z nich wytnijmy sześcian o krawędzi 1 mikrometra. O, mamy nasz lądownik.Teraz wysyłamy go do Krakowa na spotkanie z kometą 67/P. Zaraz, zaraz… kto powiedział, że prostą drogą? Przecież Rosetta po drodze nie może się nudzić. Trzeba ją pokierować tak, aby jeszcze coś zbadała. Tor lotu był dość skomplikowany, ale można go dla naszego celu uprościć. Tak więc tę sondę, którą trudno dostrzec przez lupę, wysyłamy z Poznania do Krakowa przez… Lizbonę.
No i po locie na dystansie ok. 6,5 tysiąca kilometrów trafiamy w jądro komety o rozmiarach 3*4 mm. Ciążenie tam jest znikome, więc trzeba lądownik zakotwiczyć. Ufff, zrobione! Ktoś powiedział, że misje kosmiczne dzielą się na trudne, skrajnie trudne i absurdalnie trudne. To był właśnie ten ostatni typ. A jednak się udało. Czapki z głów.

Moi drodzy – to naprawdę historyczne wydarzenie. Pozwolę sobie na osobiste wspomnienie. W lipcu 1969 mój nieżyjący już Tata obudził mnie i brata w środku nocy. Słuchaliśmy transmisji z lądowania (Głos Ameryki, Radio Wolna Europa) a potem oglądaliśmy wyjście człowieka na powierzchnię Księżyca. Usłyszałem wtedy – patrzcie i zapamiętajcie, bo dzieje się historia.
Miał rację – to było wydarzenie historyczne. I za moim Tatą powiem: zapamiętajcie, wczoraj miało miejsce wydarzenie historyczne. Opowiecie kiedyś dzieciom czy wnukom. Dla nich to już będzie historia, tak jak dla dzisiejszych młodych ludzi historią są loty na Księżyc.

 
6 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 13 listopada 2014 w ogólne

 

Tagi:

Imperium kontratakuje, czyli o tym jak gigant z Big Tobacco rozdeptał maluszka od liquidów

Wygląda na to, że Big Tobacco zaczyna się czuć pewnie. W sumie trudno się dziwić, skoro mają wsparcie ze strony WHO, FDA i UE. Wiemy, że już od jakiegoś czasu szykują się do ekspansji na rynku e-papierosów. Kupili już sobie gotowca – firmy, które są obecne na rynku i marki, które są rozpoznawalne.
Teraz zaczyna się czyszczenie przedpola.
W Irlandii, konkretnie w Waterford, była sobie taka firma Healthier Smoker. Zajmowali się produkcją liquidów. Jeszcze w lipcu pisali o tym, że chcą zatrudnić 80 osób (a już mieli 300), ale zamierzali się dalej rozwijać. Docelowo myśleli o zatrudnieniu nawet 1000 ludzi. Zaczynali od produkcji tysiąca butelek liquidu, a w lipcu produkowali już 50 tysięcy tygodniowo. A w planach była produkcja 2 milionów tygodniowo, już tej jesieni. W tym celu wybudowali nawet solidną nowoczesną halę produkcyjną – ponad 2000 m.kw.
Nietrudno zauważyć, że piszę w czasie przeszłym, choć od tych doniesień prasowych minęły ledwo dwa miesiące. Sytuacja jednak się zdecydowanie zmieniła. Jak informują lokalne media, 29 sierpnia firma została postawiona w stan likwidacji.
Co takiego się stało? Ano – wielki japoński koncern JTI (Japan Tobacco International) wziął ich pod lupę i zauważył, iż irlandzka firma produkowała liquidy o nazwach Purple Silk, Calm Desert Brand, Kamel Blend oraz Myfair. Tymczasem JTI produkuje papierosy, których marki to między innymi Silk Cut, Mayfair i Camel. Wynajęli sobie dobrego prawnika, który dowodzi, że to naruszenie interesów firmy. Stać ich na każdego prawnika, bo dochody liczą w miliardach.
No i efekt znamy. Healthier Smoker schodzi ze sceny. Game over.
A natura nie znosi próżni. Ktoś te liquidy będzie produkować.
I tylko jedno pytanie brzęczy uporczywie – kto następny?

 
7 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 1 września 2014 w ogólne

 

Tagi: , ,

Czajniczek Russela czy parowóz?

Przez cały dzień oglądam fantastyczne zdjęcia, które robi Matthew Malkiewicz. Całą Jego galerię można obejrzeć tutaj: http://www.losttracksoftime.com/ Naprawdę warto, bo to piękna podróż w czasie.
I tak sobie nagle pomyślałem, że przecież to jest to! Czy naprawdę symbolem chmurzenia powinien być czajniczek Russela, który z definicji istnieje tylko wirtualnie? Przecież my używamy urządzeń istniejących realnie!
A jakie urządzenie realne wytwarza parę? Ano – parowóz. Jedna z najpiękniejszych maszyn stworzonych przez człowieka, maszyna z duszą.
Weźmy choćby taką niesamowitą lokomotywę:

Matthew Malkiewicz - Lost Tracks of Time: Recently Added &emdash; my 2010 Christmas card

Dobra, przyznam się – to jest do pewnego stopnia prywata, ponieważ mam wielki sentyment do lokomotyw parowych. Mój śp. Tata jako młody człowiek pracował w kolejowym biurze projektowym, które zajmowało się jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku właśnie konstruowaniem lokomotyw (ostatnich, które powstawały w Polsce).
Dobrze wyregulowany parowóz wypuszcza praktycznie biały dym. Czarny, z sadzą, leci wtedy, gdy coś jest nie tak ze spalaniem. To też analogia. Oczywiście jestem świadomy różnic – w lokomotywie jednak jest spalanie, ale mimo wszystko widok parowozu jest niesamowicie pociągający.
Może więc zaczniemy lansować parowozik jako symbol chmurzenia?

Jestem ciekawy Waszej opinii na ten temat.

No i, last but not least:
Thank you, Matthew, for your kind permission to use that marvellous photo here.
Dzięki, Matthew, za zezwolenie na publikację tego wspaniałego zdjęcia.

Jeśli ktoś odwiedzi tę fajną stronę i spodobają mu się zdjęcia, niech zostawi tam ślad – myślę, że autorowi będzie miło, gdy poczyta komentarze.

© photo: Matthew Malkiewicz – http://www.losttracksoftime.com/

 
6 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 24 lipca 2014 w ogólne

 

Tagi: ,

Wspomnienie o podrobach z kaczki i łzach Nerona czyli homeopatia na Uniwersytecie Medycznym

Odchodzę na moment w tym wpisie od tematyki e-papierosowej, ale po prostu jako absolwent kierunku ścisłego nie mogę przejść obojętnie obok wiadomości, która ostatnio mnie poruszyła. Chodzi o ruszający właśnie na Śląskim Uniwersytecie Medycznym kierunek podyplomowy – Homeopatia w medycynie niekonwencjonalnej i farmacji. Patrzyłem i przecierałem oczy ze zdumienia… Oto w XXI wieku na państwowej uczelni można zacząć się kształcić w zakresie przedmiotu, który mógłby być nauczany w szkole magii. Nie wiem tylko czy czarnej czy białej.
Dość szybko zareagowała Naczelna Izba Lekarska, pisząc do pani minister nauki oraz rektora SUM. Magnificencja odpowiedział na ten list, ale ta odpowiedź brzmi, moim zdaniem, nieco kuriozalnie. O odpowiedzi pani minister Kolarskiej-Bobińskiej na razie nic nie słychać, ale zapewne będzie musiała też ustosunkować się do tej sprawy.
Wiem, że homeopatia ma swoich zwolenników. Niektórzy pod przysięgą stwierdzą, że „u nich/dzieci/zwierzaków zadziałało”. Rzecz w tym, że homeopatia nie należy do tzw. Evidence Based Medicine, czyli leczenia opartego na dowodach. Dowodach naukowych, dodam. Środki homeopatyczne, jak pisze Magnificencja, są oficjalnie dopuszczone jako leki w Polsce. To akurat prawda. Tyle, że te środki mogą być tam wpisywane bez żadnych badań klinicznych, jeśli tylko spełniają pewne warunki (dotyczące głównie stężenia substancji czynnej). Ot tak, boczną furtką. I taniej, zdecydowanie taniej.
Dla ciekawości można też zacytować Kodeks Etyki Lekarskiej, który w art. 57 ust. 1. stanowi, iż „lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub niezweryfikowane naukowo„.
Jeśli ktoś chciałby poczytać nieco więcej o (bez)sensie naukowym homeopatii, polecam ciekawy artykuł Ireny Cieślińskiej pt. Homeopatia czyli uzdrawianie wodą… z mózgu. W tekście tym pada m.in. przykład znanego preparatu O*** (celowo nie podaję pełnej nazwy), w którym szansa odnalezienia choćby jednej cząsteczki pierwotnej substancji czynnej jest niewyobrażalnie mała. Wynosi ona 1:10^400 (10 do potęgi 400) – wyobraźnia człowieka jest zbyt mała, aby tę liczbę ogarnąć. Może warto tę liczbę porównać z liczbą wszystkich atomów we Wszechświecie, która wynosi mniej więcej 10^80. Oznacza to, że po to, aby do naszego organizmu dostała się jedna cząsteczka, trzeba by przez niego przepuścić zawartość 10^320 wszechświatów.
W sumie może nawet i dobrze, że tam nie znajdziemy ani jednej cząsteczki substancji czynnej, ponieważ jest nią (mówiąc w skrócie) wyciąg z podrobów dzikiej kaczki.
Zwolennicy homeopatii zapewne zaczną opowiadać o „pamięci wody”, czyli o specyficznym efekcie, w którym woda, w której już nie ma substancji czynnej, zachowuje pamięć, że ta substancja tam była, i właśnie ta „pamięć” powoduje efekt terapeutyczny.
Na całe szczęście nikt nie udowodnił istnienia takiej pamięci, bo jak sobie pomyślę o wodzie, która w mojej toalecie spłukuje „materię miękką i podatną barwy brązowawej” i zapamiętuje ją, a potem jest używana do produkcji homeo, to robi mi się nieco słabo. Wiemy, że woda, którą wykorzystuje się do produkcji środków homeopatycznych, istnieje już od milionów lat. A więc zgodnie z teorią pamięci wody musi ona mieć w sobie zakodowane wspomnienia moczu dinozaurów, potu niewolników budujących piramidy czy też łez Nerona. Ale podobno leczy właśnie wspomnienie o podrobach z kaczki. Zaiste, niezwykła musiała być ta kaczka, skoro aż tak się wryła tej wodzie w pamięć. Muszę powiedzieć, że zdecydowanie wolę wodę, która ma sklerozę.
Ktoś powie – mam pomysł! Trzeba po prostu syntetyzować in situ wodę do produkcji. Zwyczajnie spalać wodór w tlenie i wtedy dopiero kierować do produkcji. A ja na to odpowiem: a co, jeśli to nie woda, ale każdy atom posiada pamięć? Albo każda cząstka elementarna? I na dodatek pamiętają wszystko od czasów Big Bangu. Horrible dictu.
A Magnificencji Rektorowi podpowiem, że trzeba iść za ciosem. Podyplomówka z diagnostyki medycznej wykorzystującej tak zaawansowane techniki jak promienie N, szklana kula, chiromancja czy wróżenie z fusów na pewno będzie się cieszyć olbrzymim powodzeniem. I nawet nie trzeba będzie w budynkach uczelni używać perfum, ponieważ powszechnie wiadomo, że kasa nie cuchnie.

(c) by Mirosław Dworniczak
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.

 
14 Komentarzy

Opublikował/a w dniu 13 kwietnia 2014 w ogólne

 

Tagi: