Natknąłem się dziś na kolejny przykład eksperta z grupy „nie znam się, nie chce mi się w źródłach szukać, więc się wypowiem. Tym razem jest to pan Krzysztof Boczek, którego tekst ukazał się na podobno poważnym portalu Medexpress.pl. Pan Autor zatytułował go „E-papierosy na cenzurowanym”. Przyjrzyjmy się niektórym fragmentom tego tekstu:
„W ub.r. w USA aż 3 mln ludzi do 20. roku życia korzystało z e-papierosów. To 16 proc. wszystkich nastolatków w tym kraju.”
Owszem, te liczby są prawdziwe. Rzecz jednak w tym, że pytanie w badaniu ankietowym brzmiało: czy w ciągu ostatnich 30 dni używałeś choćby jeden raz e-papierosa?
Czy można uznać, że te 16% jest regularnymi użytkownikami? To trochę tak, jakby ktoś przyznał się do wypicia jednego piwa w ostatnim miesiącu i został wrzucony do grupy pijących regularnie.
Czytajmy dalej:
„Po trzecie: wysiłki speców od marketingu – w USA zamiast „palenie” spopularyzowali słowo „vaping”. Brak polskiego odpowiednika, ale bliżej jest mu do „inhalowania” niż do „palenia”. A wiadomo – inhalacja jest zdrowa. Zadziałało.”
Zaiste – ciekawy ciąg myślowy. „Vapingowi” bliżej do inhalowanie niż do palenia? Jak pan Autor do tego doszedł? Panie Boczek – wystarczyło trochę poszperać w sieci, aby dowiedzieć się, że to nie spece od marketingu wymyślili słowo „vaping”. Za trudne to było?
Naszym też się dostało:
„Podobny trick próbowano zastosować w Polsce. Stowarzyszenie Użytkowników Elektronicznych Papierosów „Waper” było oburzone powszechnym stosowaniem określenia „palenie e-papierosów”. Organizacja twierdziła, że tych produktów się „używa”.”
A pan Autor będzie nadal twierdził, że elektronicznego papierosa się pali? Warto sprawdzić definicję procesu spalania, aby się publicznie nie ośmieszać.
Idziemy dalej:
„W Wielkiej Brytanii aż pół miliona ludzi uważa, że dzięki e-papierosom łatwiej uda im się rzucić nałóg. Mimo że zawierają nikotynę, a ta uzależnia. To efekt lansowanych przez e-lobby informacji. Dodatkowo ludzie uważają, że elektroniczne „szlugi” są… zdrowsze niż standardowe.”
Szanowny Panie: osobiście znam setki ludzi w Polsce, którzy nie tylko tak uważają. Oni rzucili palenie tytoniu. Na świecie udało się to już milionom ludzi. Bez żadnego e-lobby. Co do ostatniego zdania: czy pan uważa, że nie są?
„Szok wywołał dopiero raport przygotowany przez naukowców dla japońskiego Ministerstwa Zdrowia, a opublikowany przez tamtejszy Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego (NIZP) w 2014 roku. Uczeni porównali standardowe papierosy i elektroniczne pod względem stężenia groźnych substancji powodujących raka, m.in. formaldehydu i acetaldehydu.”
Ech… a raptem kawałek dalej cytuje pan ten komentarz dr. Farsalinosa. A tam wszystko jest wyłożone czarno na białym. No to jak to jest?
Ale tutaj mamy jeszcze większe kuriozum:
„W późniejszej publikacji w „New England Journal of Medicine” Naoki Kunugida, badacz z NIZP, napisał, że uwalniany formaldehyd w e-papierosach może wchodzić w proces, którego efektem jest aerosol wdychany przez użytkownika. I to ma stwarzać większe niebezpieczeństwo dla zdrowia.”
I tu mamy trafiony-zatopiony. Nie czytał pan tej publikacji, jestem tego pewny. „Proces, którego efektem jest aerosol…” – zapisałem sobie w notatniku, w którym zbieram najbardziej idiotyczne sformułowania z artykułów o e-fajkach.
„Głośno o negatywnych stronach e-papierosów mówiło także Amerykańskie Stowarzyszenie Płuc (ALA). Podkreślało, że w USA z ponad 500 modeli tych produktów i prawie 8 tys. płynów do ich nabijania, wszystkie zawierały nikotynę – uzależniającą, rakotwórczą, niebezpieczną dla dzieci, młodzieży i kobiet w ciąży.”
I znowu – nie odrobił pan lekcji, szanowny panie. ALA nigdzie nie napisało o tym, że nikotyna jest rakotwórcza. Bo nie jest. Owszem, słowo „carcinogens” pada, ale nie dotyczy nikotyny. Wstyd! Nie skomentuję już tego, że według pana Boczka e-papierosy zawierają nikotynę. Nie zawierają.
Dalej autor jeszcze dalej odlatuje:
„niektóre rodzaje papierosów elektronicznych mają wysoki poziom trujących chemikaliów. Należy do nich bardzo niebezpieczny nitrozoamin”
Po pierwsze – nitrozoamina jest rodzaju żeńskiego. Po drugie – nitrozoaminy można wykryć w plastrach i gumach nikotynowych. Może też poprowadzi pan krucjatę przeciw tym produktom? Przy okazji – podejrzewam, że nie zdaje pan sobie sprawy z tego, że każdy związek można wykryć wszędzie. Istotne jest jego stężenie. A w e-fajkach (podobnie jak plastrach i gumach) nitrozoaminy są obecne tylko w ilościach śladowych. Ich poziom jest niski – podobnie do pańskiego artykułu.
Tu mamy kolejną ciekawostkę:
„Królewska Akademia Lekarzy (Royal College of Physicians) – prestiżowa w Wlk. Brytanii uczelnia wyższa”
Znowu się nie chciało zajrzeć do źródeł. RCP nie jest i nigdy nie było uczelnią. Ale prawdą jest to, że jest to organizacja prestiżowa.
W zasadzie mógłbym się dalej znęcać, ale mi się zwyczajnie nie chce. Generalnie tekst jest żałosny. A najsmutniejsze jest to, że ukazał się na ponoć poważnym portalu medycznym. Co gorsza, z tekstu wynika, że można go też znaleźć w najstarszym polskim czasopiśmie medycznym „Służba Zdrowia”. Niestety…
Ceterum censeo Directiva Tobaccorum delendam esse!
(A poza tym uważam, że Dyrektywa Tytoniowa winna być zniszczona!)